Spełnione marzenia – Maria Giedz – Magazyn „Solidarność” Zarząd Regionu GDAŃSK Nr 1(590) styczeń 1915

CUDZE CHWALICIE, SWEG0 NIE ZNACIE                                                                                                 Zdarza się, że odkrywamy interesujące wydarzenia, ludzi, przedmioty, a przede wszystkim miejsca, tam, gdzie się ich nie spodziewamy. Sala BHP Stoczni Gdańskiej co prawda wpisała się w historię Polski, ale przez wielu Polaków jest postrzegana jako element przeszłości, i to na dodatek dzisiaj już martwy.  A to nieprawda. Bowiem obok stałej ekspozycji ukazującej zarówno historię ,,Solidarności”; jak i moment podpisania Porozumień Sierpniowych, organizowane są w niej ciekawe wystawy. Zapraszam na najnowszą, związaną także z ,,Solidarnością”, ale wyjątkową, bo i jej autor jest postacią nietuzinkową, Mówi się o nim ,,człowiek renesansu”.                                                            Spełnione MARZENIE
Właściwie powinnam nazwać ten tekst Moja Solidarność. Taki jest tytuł wystawy, ale zdecydowanie bardziej adekwatne jest nawiązanie do opowieści podczas wernisażu Andrzeja Jana Piwarskiego, autora eksponowanych dzieł w Sali BHP. Malarzowi, notabene przeciwstawiającemu się już od lat sześćdziesiątych XX wieku powszechnie panującemu ówcześnie socrealizmowi, rejestrującemu wolnościowe wydarzenia w Gdańsku, ale nie tylko, zamarzyło się przedstawienie swoich prac stoczniowcom, ale nie w stoczni im. Włodzimierza Lenina. Jak można bowiem pokazywać Grzegorza Przemyka z symbolicznym gestem wolności, minutę ciszy poświęconą ofiarom Grudnia 1 970 roku, robotniczą demonstrację pod hasłem ,,Aby Polska była Polską” czy wyskakującego na koniu z dziury w murze Józefa Piłsudskiego (a może Tadeusza Kościuszkę czy Jana III Sobieskiego) w stoczni, która nie jest stocznią polską? Dzisiaj marze nie się spełniło.                                          Nie będę pisać o bogatej twórczości Piwarskiego i to w różnych dziedzinach sztuki, bo przecież uprawia nie tylko malarstwo. ale o tym można przeczytać na niejednej stronie intemetowej. Warto jednak wspomnieć, że jego prapradziadkiem był jeden z pierwszych polskich litografów Jan Feliks Piwarski, który w swojej twórczości prezentował wyłącznie rodzime motywy. Synem Jana był również plastyk, rysownik miniaturzysta Adolf Piwarski, notabene założyciel drukarni Uniwersytetu Warszawskiego. Nic więc dziwnego, ze ktoś, kto wywodzi się z rodziny o tradycjach artystycznych, ale i patriotycznych, a na dodatek sam, jako dziecko, uczestniczył w Powstaniu Warszawskim, jest niezwykle wrażliwy, kocha piękno, dobro, a przede wszystkim prawdę. Obrazy Andrzeja Piwarskiego są niezwykle ekspresyjne. Widać na nich ostre kanty, podkreślenie konturów, dramatyzm, akcji, nawet jeśli są to tylko kostki bruku z niedopałkiem papierosa, strzępem gazety czy plamą krwi. Malarz uprawia współczesny realizm, który nie ma nic wspólnego z idyllicznymi scenami rodzajowymi XVII czy XVIII wieku. Są to konkrety z bogatą symboliką, jak chociażby postać jeźdźca przeskakującego ceglany mur – ni to Wołodyjowski. ni Wałęsa. a może po prostu Polska wyskakująca za żelaznej kurtyny nadzieja na wolność. Pełno tam biało-czerwonych flag, są też napisy: typowe dla mężczyzn ,,Kocham B.” (zapewne nawiązanie do imienia Barbara – żony artysty, też plastyczki, ale rzeźbiarki,), wolność, „Solidarność”. Obok symbol Polski Walczącej, a dalej z gęstwiny dynów i kłębiących się ludzi wyłaniają się skrawki nieba. Ostre pociągnięcia pędzla, farba jakby niedoschnięta, wychodząca z obrazu, podkreślają wagę sytuacji.                                                                                                      Kolejny obraz i kolejne doświadczenie. robotnicy. gdańscy stoczniowcy, biało-czerwone barwy i przebijające się słońce, może za sprawą odprawianej mszy świętej w socjalistycznym, a więc tym bez Boga, zakładzie – symbol dający ludziom nadzieję na lepsze jutro. Jakże realistyczny jest wychodzący poza fakturę obrazu kombinezon stoczniowca ułożony w geście wzlotu. . . – Do nieba? Do przyszłości? Niestety, jest też upadający Ikar – to zapewne w nawiązaniu do śmierci księdza Jerzego Popiełuszki. Czyżby wzbił się zbyt wysoko, naiwnie chciał zbyt wiele, nie docenił przeciwnika i dlatego musiał zginąć? Kolejna tragedia, kolejna śmierć, kolejne poniżenie. ale zawsze istnieje nadzieja i nie wolno o niej zapomnieć.                                                                                                                         Maria Giedz        Zdjęcia: Paweł Glanert